(źródło: Ceneo)
Mam taką przypadłość, że jak już coś czytam, słucham lub oglądam, to są to rzeczy z kompletnie przeciwległych biegunów. Na przykład, przepadam za komediami romantycznymi (byle nie były sitcomami i nie pochodziły z naszego pięknego kraju), ale podoba mi się również ambitne kino artystyczne; albo słucham naiwnych piosenek o miłości, żeby za chwilę przerzucić się na cięższe w odbiorze brzmienia. Tak samo jest z czytaniem: z książek wybieram głównie te dla nastolatków, a jeśli nie, preferuję reportaże, biografie i literaturę faktu. Czasami jeszcze zdarza mi się sięgnąć po beletrystykę i tutaj wybieram powieści obyczajowe, rzadziej fantastykę, ale dzieje się to naprawdę rzadko.
Moje dziwne w tym wieku zainteresowanie książkami dla młodzieży tłumaczę sobie tym, że często znaleźć w nich można elementy psychologiczne, wyjaśniające nastolatkom jak działa trudny i zawiły (nie żartuję!) świat ludzi dorosłych, w którym niestety sama się czasem gubię. Poza tym, są to zazwyczaj powieści optymistyczne, lekkie, doskonale odrywające czytelnika od trosk i problemów dnia codziennego. To tak słowem wyjaśnienia. Zatem, czas na konkrety.
Johna Greena odkryłam jakoś w 2013 roku, kiedy popularna stała się jego powieść zatytułowana "Szukając Alaski". I muszę przyznać, że nawet mi się spodobała, mimo że nie jest to książka, do której często wracam. Później czytałam jeszcze "Papierowe miasta" i napisany w kolaboracji z innymi autorami, zbiór opowiadań "W śnieżną noc" (moim zdaniem bardzo udany). Warto wspomnieć, że powieści Greena są dość specyficzne: narracja, zawsze pierwszoosobowa, prowadzona jest z punktu widzenia kilkunastoletniego chłopaka (prawdziwa rzadkość, zazwyczaj w tego typu książkach głównymi bohaterkami są dziewczyny). Postaci wykreowane przez autora są często bardzo inteligentne, wrażliwe oraz zmagają się z najróżniejszymi problemami, wśród któych prym wiodą kłopoty z rówieśnikami i (samo)akceptacją. Kobiety, a raczej dziewczyny, to u Greena silne, oryginalne osobowości, które swoim zachowaniem onieśmielają płeć przeciwną, a zarazem mają na nią jakiś magnetyczny wpływ. Językowi używanemu przez autora też nie można niczego zarzucić: jest młodzieżowy, pełen humoru i bardzo plastycznie opisuje elementy świata przedstawionego.
Książkę "Will Grayson, Will Grayson" kupiłam przypadkiem, zachęcona innymi powieściami autora. Jednak po lekturze muszę stwierdzić, że nie jestem do niej przekonana. Sam sposób wprowadzenia czytelnika w wydarzenia jest bardzo interesujący: powieść podzielono na dwie przeplatające się ze sobą części (jedną z nich pisał Green, drugą zaś Levithan), których narratorami są dwaj nastolatkowie, noszący imię i nazwisko Will Grayson. Chopcy pewnego wieczora spotykają się przypadkiem w... sex shopie i od tego czasu ich losy stają się ze sobą powiązane. Obaj autorzy wykazali się tutaj lekkością pióra: Levithan oczarował mnie poczuciem humoru oraz sposobem przedstawienia życia wewnętrznego swojego bohatera; Green natomiast jak zwykle zbudował barwną i wielopiętrową, choć nieco nieprawdopodobną akcję. Podoba mi się również to, że autorzy poruszyli w książce będący ciągle na topie problem homoseksualizmu oraz tzw. "coming outu", czyli przyznania się do swojej orientacji przed rodziną i znajomymi. Oczywiście, w powieści nie brak również miejsca na miłość (zarówno homo- jak i heteroseksualną), przyjaźń, zmagania z depresją oraz ... sztukę. Bowiem jeden z głównych bohaterów, dwumetrowy i ekstrawertyczny aż do przesady gej o ksywie Kruchy, wystawia na deskach szkolnego teatru musical, opowiadający historię jego życia. I mimo że to ciekawie zbudowana postać, nie przepadam za nią. Kruchy jest najlepszym przyjacielem jednego z Willów Graysonów oraz duszą towarzystwa, animatorem większości wydarzeń, działaczem społecznym i typową drama queen. Ciągle się zakochuje oczywiście nieszczęśliwie - i wiecznie z tego powodu płacze. Pozornie skupiony tylko na sobie i swoich problemach, okazuje się być szalenie empatyczny i rozumiejący życie innych osób. Swoimi działaniami próbuje zmienić świat, wywalczyć tolerancję w stosunku do osób homoseksualnych oraz pomóc obu Willom Graysonom w konfrontacji z ich wewnętrznymi demonami.
Być może książka powinna nosić tytuł "Kruchy", gdyż ta barwna postać jest moim zdaniem tak samo bohaterem pierwszoplanowym, jak są nimi obaj imiennicy. I może właśnie ten fakt sprawił, że zbierająca pozytywne recenzje powieść nie przypadła mi do gustu. Mimo bycia dobrym człowiekiem, Kruchy Cooper w jakiś sposób mnie irytuje. Wydaje mi się, że sprawia to jego ekspansywność, atencyjność, tendencja do pozornego czynienia swoich problemów najważniejszymi na kuli ziemskiej. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, nie potrafię się z nim identyfikować. I o ile mam wrażenie, że jest we mnie po trochu z każdego z Willów Graysonów (co sprawia, że z każdym z nich chętnie zjadłabym obiad w szkolnej stołówce), o tyle Kruchego - choć jest postacią niewątpliwie ważna dla całej książki - omijałabym zdecydowanie z daleka.