(źródło: Ceneo)
Ponarzekałam sobie na idealistyczną miłość u Musierowicz i poszłam czytać następne po "McDusi" części, których istnienie wypierałam ze świadomości przez jakieś 7 lat. Niestety, w żadnym sklepie nie udało mi się dostać "Wnuczki do orzechów", więc zaczęłam czytanie trochę nieprzepisowo, od następnego tomu, czyli "Feblika". I muszę przyznać, że recenzje recenzjami, ale nie należy się nimi przesadnie sugerować, tylko sprawdzić - na własnej skórze.
Zanim jednak przejdę do powyższej książki, chciałabym również poruszyć temat "Ciotki Zgryzotki". Jest to, moim skromnym zdaniem, faktycznie jedna ze słabszych powieści w dorobku Musierowicz, jednak nie dlatego, że autorka tak się zestarzała, że przestaje rozumieć świat, ludzi i zamyka się w swoim ciasnym, wiejskim (bo akcja nie toczy się już wcale w Poznaniu) pudełku braku tolerancji, złośliwości i łacińskich cytatów. Według mnie chodzi o coś innego - chciała opisać za dużo rzeczy w jednej książce, wyjaśnić zbyt wiele wątków i przez to wyszła jej opowieść nieco przydługa i chaotyczna, która jednak ma swoje momenty. Od razu powiem też, że mimo mojej wieloletniej miłości do "Jeżycjady" nie każda książka podobała mi się tak samo, dlatego nie umiem stwierdzić, czy Musierowicz już dawno wypadła z formy. Wydaje mi się, że wciąż nie, choć mogę się przecież mylić.
Nie czepiałabym się tego, czego zazwyczaj czepiają się recenzje. Zupełnie nie przeszkadza mi, że Borejkowie mieszkają teraz na wsi, a dom Floriana i Patrycji jest chyba "z gumy", bo mieści coraz więcej osób. Moim zdaniem zakup ziemi (jeśli ma się pieniądze) i budowanie wielopokoleniowych domów to całkiem normalna sprawa. Nie irytują mnie również Mila i Ignacy Borejko - recenzenci zarzucają dziadkowi kostyczność, surowość, ocenianie ludzi tylko i wyłącznie po znajomości łaciny, a babci Mili bycie ironiczną, oschłą i złośliwą. Ależ oni zawsze tacy byli, od pierwszych tomów! Wiecznie zagubiony Ignacy, nie potrafiący zrobić niczego konkretnego w domu, za to sypiący literackimi cytatami jak z rękawa i trzeźwo myśląca, ale w gruncie rzeczy czuła i ciepła Mila. Klasyk, a warto pamiętać, że pewne cechy na starość się pogłębiają. Nie przeszkadza mi też "przeintelektualizowany" dom Borejków. To chyba normalne, że rodzice chcą jak najlepiej dla swoich dzieci, więc skoro sami mają studia wyższe i spore ambicje, zależy im na tym, aby pociechy również ułożyły sobie życie, najlepiej z kimś na ich poziomie. Według mnie nie jest to jakiś przesadny snobizm. Co do wesela i tego, że nie została zaproszona na nie Elka, córka Grzegorza - tego nie wiemy. Na szczęście autorka poświęciła temu wydarzeniu małą liczbę stron, bo szczegółowe opisywanie gości i uroczystości byłoby chyba grubą przesadą, może więc szalona dziewczyna o orzechowych oczach, bohaterka "Noelki" gdzieś tam pomiędzy biesiadnikami była. A ksenofobia i osławiony Japończyk, tak rzekomo poddany krytyce za samo bycie Azjatą, którego pojawienie się oraz samo podejście Musierowicz do niego wzbudziły wielkie kontrowersje wśród czytelników? Moim zdaniem autorka nie zaatakowała obcej kultury, za to zgrabnie wprowadziła do gry nową postać - Jacka Tanakę, chłopaka Łusi, pół-Polaka pół-Japończyka, który jest w dodatku chrześcijaninem. I ta kwestia musiała się tam pojawić. Nie z braku tolerancji bynajmniej, a z oczywistego powodu: gdyby ów młodzieniec był innego wyznania, prawdopodobnie nie mógłby asystować jako świadek podczas ślubu kościelnego.
Oczywiście, pewne nieścisłości i irytujące grzeszki rzuciły mi się w oczy, ale jak zwykle, zrzucam to na karb stylu pani Musierowicz. Autorka nigdy w życiu nie kryła się z tym, że wierzy w Boga i wszyscy jej bohaterowie również (co jest prawdopodobne, jednak w Polsce religia jest ważnym elementem życia codziennego); zawsze miała pod ręką mnóstwo moralizatorskich gadek o miłości matczynej, cieple, pięknym domu i dobru ludzkim, które wraca. Nie rozumiem więc, czemu stałe czytelniczki "Jeżycjady" tak bardzo się tego czepiają. Dużym minusem w moich oczach jest ta "jedna, piękna miłość na całe życie", ale na ten temat pisałam już w poprzednim poście. Na plus - oczywiście postać Nory; silnej, autentycznej dziewczyny z charakterem, którą targają sprzeczne emocje, ale w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem. W dodatku z zasadami, co mnie najzupełniej nie dziwi (sama w jej wieku oburzyłam się na napalonego kolege, który zaczął mnie znienacka obmacywać!). No i oczywiście August, Guścik, Podeszwa. Świetny bohater, bardzo żywo odmalowany, z użyciem błyskotliwej - moim zdaniem - obserwacji zachowań ludzkich. Chyba każda dziewczyna miała kiedyś takiego kolegę: niezbyt zgrabnego, niekoniecznie ładnego, ale o złotym sercu, który zapatrzony był w nią jak w obrazek. Rzecz jasna, Musierowicz kończy historię we właściwym sobie stylu, dopowiadając coś, co w normalnym życiu nigdy by się nie zdarzyło, bo zazwyczaj tacy mało przystojni, ale czarująco dobrzy i uczciwi faceci zostają na lodzie, zgnieceni przez ładne, żywiołowe i ostre z natury dziewczyny (a Podeszwa i Nora jednak zostają finalnie parą), ale można ten zabieg autorce wybaczyć, jako bardzo typowy dla jej stylu.
Podsumowując, nie było źle, choć wspaniale też nie, natomiast "Feblika" opiszę już chyba w następnym poście, bo ten zrobił się rekordowo długi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz